środa, 1 lutego 2017

Grossglockner Hochalpenstrasse 09.2016

Grossglockner Hochalpenstrasse - widokowa alpejska droga wysokogórska przez Park Narodowy Wysokie Taury

(a także przeskok przez Plöcken Pass do Włoch i przejazd przez Triglavski Narodni Park w Słowenii)


Nasz przejazd Grossglockner Hochalpenstrasse był częścią wakacyjnej wyprawy do Chorwacji.
Jednak ten wpis poświęciłam wyłącznie tej pierwszej części trasy, reszta będzie spisana osobno.
Mam nadzieję, że uda mi się Wam pokazać choć trochę piękna tego miejsca, naprawdę wartego odwiedzenia.

Z racji długości trasy jaką mieliśmy do pokonania z dwójką maluchów na pokładzie, wystartowaliśmy dosyć późno bo o 22:42 :) Zamierzaliśmy nieco wcześniej lecz pakowanie ostatnich rzeczy do auta zajęło nam troszkę więcej czasu niż zakładaliśmy.
Z Warszawy ruszyliśmy w kierunku Austrii standardowo czyli trasą katowicką. Ostatnie tankowanie przed granicą zaliczyliśmy w Jastrzębiu Zdroju - na trasie do Chorwacji to w Polsce wciąż mamy najtańsze paliwo, a przy tylu tysiącach kilometrów, które mieliśmy w planach, każda oszczędność się liczy; ziarnko do ziarnka, a zbierze się miarka J

Gdzieś około 3:30 wjeżdżamy do Czech. Ciemno , szaro i buro ;) 10 km dalej na Shellu kupujemy winiety.
Dzieci śpią na szczęście całą trasę z małymi pobudkami młodszego na jedzonko.
Śmigamy dalej w kierunku Austrii. Autostrada w Czechach (chyba najpopularniejsza w tym kraju – D1) to katastrofa. Autostradą jest tylko z nazwy, jakością nazwę tę obraża. Wyboje, koleiny, zniszczona nawierzchnia, mnóstwo przewężeń i remontów – mieliśmy deja vu, cofaliśmy się do Polski sprzed 15 lat. Szczerze mówiąc  następnym razem dobrze się zastanowimy nad inną marszrutą. No ale nie ma co narzekać gdy jesteśmy już w trasie, a dziatwa w objęciach Morfeusza J
Celowo, nie chcąc tracić czasu na przebijanie się przez Wiedeń szerokim łukiem omijamy całą aglomerację kierując się na znane polskim turystom dawne przejście graniczne w Znojmo i dalej na Sankt Pölten by wyskoczyć na „starą dobrą” austriacką A1 w kierunku Salzburga.


Zanim jednak spotkaliśmy się z betonową A1 robimy dłuższy postój. Jest niemal 9.00 rano, dzieciaki obudzone, czas rozprostować kości, a młodzież musi się nieco wyhasać po tylu godzinach w fotelikach. Zjeżdżamy na przyautostradowy parking (48.310575, 15.714159) i tu miłe zaskoczenie – otwarta kafeteria oraz…… zjeżdżalnia !!!! Mieszko był wniebowzięty, szalał do upadłego.


Szybki i bezproblemowy nocny przeskok przez Polskę i Czechy zaowocował doskonałym czasem marszruty – jest sporo przed południem, a do miejsca planowanego noclegu mamy jedynie ok. 350 km.  Za namową właścicielki pensjonatu, w którym planowaliśmy nocleg, postanawiamy skorzystać z okazji i zawieruszyć się na chwilę w urokliwym miasteczku Hallstatt w powiecie Gmunden w Alpach Salzburskich, malowniczo położonym nad ślicznym jeziorem Hallstättersee.
Wujek Google co prawda podpowiada, że najbardziej urokliwie jest w porze wieczornej, kiedy pięknie rozświetlone domostwa odbijają się w jeziorku, ale nam zupełnie nie przeszkadza piękny słoneczny alpejski dzień J

Chcieliśmy przejść się nadbrzeżną promenadą w centrum miasteczka, jednak po dłuższym krążeniu nie udało nam się znaleźć wolnego miejsca do zaparkowania – swoje zrobiły też gabaryty naszego autobusu dodatkowo wydłużonego platformą z rowerami na haku.
Dla jasności - wszystkie parkingi były oczywiście płatne i to sporo ;)))) ale na wszystkich również elektroniczne tablice pokazywały niezmiennie liczbę wolnych miejsc: „zero”.


Nam udało się zatrzymać na parkingu przy nadbrzeżnej polance z widokiem i na miasteczko i na całe jezioro, nieco ponad kilometr powyżej zabudowań (47.546311, 13.661204).
Ku naszemu jakże miłemu zaskoczeniu parking był bezpłatny, było na nim dużo miejsca do biegania dla dzieci, ławeczki i toalety, czyli wszystko co było nam potrzebne :)
Tutaj zrobiliśmy popas aż do godziny 15:00, Mieszko wyszalał się jak zwykle do upadłego :)


Naprawdę polecam obejrzeć w internecie zdjęcia tego miasteczka, robi wrażenie!!!
My niestety byliśmy troszkę oddaleni od niego no i nie dysponujemy mega sprzętem fotograficznym,
więc nie udało nam się oddać klimatu jaki oferuje to miejsce.
Polecam zajrzeć tutaj na opis, jest co czytać http://www.tuitam.org.pl/?p=3152


Największą atrakcją tego miejsca jest, najstarsza na świecie kopalnia soli,
do której można dotrzeć kolejką, jednak część górnej trasy trzeba pokonać pieszo,
gdyż kolejka nie dojeżdża bezpośrednio pod wejście do kopalni.
(zdjęcie zapożyczone z netu)


Prócz kopalni warta odwiedzenia jest imponująca kaplica czaszek, jak i rejs łodzią,
z ciekawostek: Chińczycy skopiowali tą perłę Austrii i zrobili kopię u siebie całego miasteczka,
władze Hallstatt odniosły się do tego z żartem i lekką ironią i na swojej stronie internetowej umieścili taki wpis:
"Sfotografowane milion razy - raz skopiowane - zawsze bez skutku"

Tutaj można zobaczyć i porównać oba miasteczka:
http://www.loswiaheros.pl/chiny/sklonowane-austriackie-hallstatt




Mieszko wypatrzył paralotniarzy :)))
Ku sarkastycznej rozpaczy rodziców Mieszko przyjął pozę godną pewnego austriackiego malarza-amatora, który miał przemożny wpływ na losy Europy w XX wieku ;))))




Ruszamy w dalszą drogę kierując się na słynne Bischofshofen i Zell am See.
Celem jest Pension Imbachhorn, prowadzony przez małżeństwo Polaków. 


Oprócz wygodnych i schludnych pokoi oraz gościnności i otwartości gospodarzy jego niewątpliwą zaletą jest położenie w mieścinie Fusch, niemal u wrót Grossglockner Hochalpenstrasse (http://imbachhorn.at - 47.230310, 12.826725). To pozwala nam z samego rana niemal od razu rozpocząć przygodę z jedną z najpiękniej położonych dróg w Europie.
W pensjonacie zjadamy wcześnie rano pyszne śniadanko i żwawo ruszamy w trasę !




Grossglocknerstrasse to najbardziej malownicza trasa w Austrii. Na odcinku 50 km pokonujemy różnicę poziomów wynoszącą 1766 metrów. Drogę wytyczono w latach 1930-1935. Budowana była przez 3200 robotników.



Najwyżej położonym miejscem na trasie, a zarazem nieźle zorganizowanym centrum turystycznym z kilkupoziomowym parkingiem, sklepikami, knajpkami itp. itd. jest Kaiser-Franz-Josefs-Höhe, skąd roztacza się przepiękny widok na najwyższy szczyt Alp Austriackich - Grossglockner (3789 m n.p.m.) oraz na najdłuższy (ok. 10 km) we wschodnich Alpach lodowiec Pasterze.




Mniej więcej 10 km za Fusch zaczyna się droga płatna. Ceny szaleją - przejazd samochodem osobowym kosztuje już € 35. Chętnych do podziwiania widoków zimą musimy zasmucić - droga otwarta jest od maja do października. To naprawdę wysokie góry, śnieg często pojawia się już we wrześniu, a w zimie utrzymanie przejezdności staje się po prostu niemożliwe.




Bramki do wjazdu na trasę.


I zaczynamy piękną przygodę.



Mamy duże szczęście, gdyż pogoda jest dla nas bardzo łaskawa, nie pada deszcz a nawet nieśmiało przebija się słoneczko.




Planując trasę wzięliśmy sobie do serca wskazówki i rady z różnych łatwo dostępnych forów internetowych i zadbaliśmy o klocki hamulcowe i tarcze, zwłaszcza na przedniej osi. Dziś możemy śmiało powiedzieć: Przydała się przedwyjazdowa inwestycja !!!




Taka mała panoramka




Oj można nabawić się choroby lokomocyjnej. Osobom o słabszej w tym względzie kondycji zdecydowanie polecamy środki zapobiegawcze.
Ja pomimo, iż nigdy takich problemów nie miałam, to jednak po jeździe z chłopakami na tylnym siedzeniu czułam dyskomfort. 


Sami dużo jeździmy na rowerach, ale tym śmiałkom biłam pokłony. Trzeba mieć naprawdę nieziemską kondycję, aby sobie tam poradzić. Jak widać jednak, nie jest tak, że się nie da.



Pomimo naszych wcześniejszych obaw droga jest naprawdę bezpieczna. Jak na te warunki w miarę szeroka, jest dużo zatoczek gdzie można zatrzymać się i zrobić zdjęcia. Przyznam tylko, że miałam pewne obawy na postojach czy samochód nie stoczy się powolutku w dół.


Poniżej Fuscher Torl (2428 m n.p.m.) w pobliżu Edelweissspitze (2571 m n.p.m.), w oddali widoczna kapliczka poświęcona pamięci ponad dwudziestu robotników, którzy stracili życie podczas budowy tej drogi.





Nie da się tą trasą jechać szybko, ale jak tu jechać szybko jak tyle dookoła jest do oglądania.





Jednym z kluczowych punktów drogi jest przełęcz Hochtor, przez którą poprowadzona jest granica austriackich regionów Salzburga i Karyntii. Samą granicę regionów przekracza się jednak położonym na wysokości ponad 2500 m n.p.m. tunelem o długości 311 m, poprowadzonym pod właściwą przełęczą Hochtor (2575 m n.p.m.).






A w dole kolejni śmiałkowie na rowerach. Od samego patrzenia bolały mnie nogi.







Panoramiczny dach - to był strzał w dziesiątkę przy zakupie samochodu. Odrobina luksusu pozwalającego, zwłaszcza jadąc przez górzystą okolicę, widzieć więcej z tylnej kanapy gdy trzeba jednocześnie ogarniać maluchy (choć na południu Europy przy prażącym słońcu niemal cały czas zasunięty), ale również niesamowicie użyteczny gdy nie opuszczając auta można na stojąco z wysoka zrobić zdjęcie. Czasem ta możliwość, aby w jednej chwili wstać z kanapy, podeprzeć na dachu łokieć i uruchomić migawkę, decydowała o tym, że w ogóle zdjęcie powstało. 




Docieramy powolutku do celu. Za kolejnym zakrętem ukazał się w pięknej krasie Jego Wysokość Grossglockner oraz jęzor spływającego lodowca Pasterze.



Widok z tarasu widokowego na Grossglockner i lodowiec Pasterze.



Widok troszeczkę poniżej lodowca


Przyznaję, że tak ogromnego parkingu na samej górze się nie spodziewałam.
Robi wrażenie, ale dzięki niemu nie ma problemu z zaparkowaniem po wjeździe,
uważam to za świetne rozwiązanie.
Na miejscu jest duży samoobsługowy sklep z pamiątkami, skąd można wysłać kartki do rodziny.




Niestety lodowiec w ostatnich dekadach zmniejsza się coraz bardziej, prognozowane jest nawet jego całkowite stopnienie. Jeżeli utrzyma się tendencja pogodowa to za 80 lat zupełnie zniknie.


Małe fotograficzne szaleństwa na pamiątkę.






Mieszko postanowił eksplorować poukładane skałki.


Dosyć tego dobrego. Czas na nas. Jeszcze długa droga przed nami tego dnia.


Krótki odpoczynek po zjeździe w stronę Lienz, a przed nami do pokonania kolejne pasmo górskie i przeskok z południowej Austrii do północnych Włoch. Ruszamy więc na kolejną trasę widokową prowadzącą przez przełęcz Plöckenpass w Alpach Karnickich. To jedna z najpopularniejszych przełęczy w Europie, ale mająca też na swym koncie kilka ważnych historycznych epizodów m.in. podczas I wojny światowej. Z innych ciekawostek (poza widokami) warto wspomnieć, że tą wymagającą trasą nie gardzą nie tylko turyści zmotoryzowani (zwłaszcza motocykliści), ale również organizatorzy wielkiego kolarskiego tour’u, jakim jest Giro d'Italia.







Zaczyna nam troszkę brakować czasu więc Plöckenpass traktujemy nieco ulgowo – po prostu turlamy się wolno najpierw pod górę, a potem z górki nie zatrzymując się i zdjęć za dużo nie robiąc. Wiele nie tracimy gdyż mocno zalesione zbocza i tak nie dają szansy na kadry ze spektakularnymi widokami.
Przed nami zadanie domowe czyli garkuchnia. Okazuje się, że w połowie września w małych mieścinach najbardziej północno-zachodniego zakątka Włoch nie jest to taka oczywista oczywistość by znaleźć otwartą knajpkę czy choćby pizzerię…… Małżowin wpada na pomysł by skorzystać z knajpki na autostradowym parkingu – w końcu i tak planowaliśmy podgonić autostradą by zanocować w okolicach słoweńskiej Kranjskiej Gory.
O knajpie przy autostradzie nic dobrego nie powiemy. Tłoczno, barowo i…… kosmicznie drogo. Musieliśmy sami sobie wytłumaczyć, że tę ofiarę złożyliśmy na ołtarzu głodu dzieci i naszego pośpiechu w tym dniu. Jakby nie było zrekompensowaliśmy sobie wcześniej cudnymi widokami od samego rana J
Po zjechaniu z autostrady jest niby jeszcze jasno, ale zrobił się już wczesny wieczór i zmierzch szybko zapada. Postanawiamy szukać noclegu od razu, nawet jeszcze na włoskiej ziemi. I tu zonk, pomimo pustych pensjonatów i prywatnych kwater, niemal wszystkie pozamykane. A jeśli już otwarte to albo niechętnie na jedną noc, albo kręcąc nosem krzyczą np. € 120,- za skromny pokoik. Potwierdza się więc niestety obiegowa (internetowa) opinia o tej części Włoch. Postanawiamy jechać dalej kierując się w stronę pobliskiej granicy, a nuż znajdziemy coś po drodze.
Po drodze znów było pusto i ciemno, i w taki oto sposób lądujemy w Słowenii. 


Dzieciaki już podmęczone...... jakoś trzeba im zająć czas w podróży.....


My zmęczeni nie mniej niż chłopcy. Postanawiamy szukać kwatery od razu. Na szczęście długo nie szukamy. Tuż przy głównej drodze w Rateče, pierwszej miejscowości po przekroczeniu słoweńskiej granicy, zatrzymujemy się w Gostišče UH Kavalar (46.494677, 13.720196 www.facebook.com/GostisceuhKavalar). Prosty, ale bardzo fajny i przyjazny hotelik z sympatyczną i wyjątkowo pomocną obsługą. 






Poranek w Słowenii wita nas cudnym słońcem. Korzystamy z okazji i podpowiedzi sympatycznej Pani z obsługi hotelu i postanawiamy nieco zmienić naszą marszrutę. Po pysznym śniadaniu i zapakowaniu autobusu kierujemy się w stronę niedalekiej Planicy. Dla każdego rodaka Adama Małysza (czyt. Małyszomaniaka = „Prawdziwego Polaka”) hasło Planica nie wymaga tłumaczenia J Takiej okazji odwiedzenia kultowego „mamuta” przepuścić więc nie mogliśmy J


Zdjęcia nie oddają przestrzeni więc musicie na słowo uwierzyć, że Letalnica czyli druga co do wielkości mamucia skocznia na świecie, robi wielkie wrażenie !!! Dość powiedzieć, że stojąc na samym dole na wysokości trybun, nie widać progu !!!


Nasi chłopcy byli w siódmym niebie –  tuż pod skocznią był nieduży plac zabaw. Cóż, przymusowy dłuższy postój, a niech szaleją, należy im się :)






Po nacieszeniu oczu legendarną Letalnicą ruszamy dalej. Przejeżdżamy przez uroczo mikroskopijną Kranjską Gorę i wkraczamy na……. a jakże, na kolejną widokową trasę górską. Tym razem prowadzi nas ona przez przepiękny Triglavski Park Narodowy.
Park Triglavski jest jedynym parkiem Narodowym w Słowenii i jest on objęty ochroną ścisłą, pozostałe to parki regionalne.
Niemal w całości znajduje się on w obszarze Alp Julijskich.
Punktem centralnym parku jest szczyt Triglav - 2864 m n.p.m.


Przyznam, że właśnie na tej trasie najbardziej odczułam chorobę lokomocyjną, której nigdy wcześniej nie miałam.





Widoki naprawdę śliczne i Park ze swoimi wysokogórskimi ścieżkami z pewnością warty odwiedzenia. Nasza marszruta była jednakże mocno napięta, stąd i tym razem w planach mieliśmy wyłącznie pokonanie pasma  Alp Julijskich. 



Trolle jak widać dotarły także na południe Europy - te wieżyczki z kamieni przypomniały mi wyprawę do Skandynawii :)))












Około 200-kilometrowy (może ciut więcej) przejazd słoweńskim pogórzem na południe kraju w stronę chorwackiej Istrii miał być szybkim przeskokiem po porannych triglavskich doznaniach. Niestety marszruta okazała się żmudną harówką po wąskich i krętych drogach, choć o w miarę przyzwoitej jakości asfaltu.
Co gorsza po raz kolejny ujawniły się moje kłopoty z błędnikiem wywołane dziwną perspektywą z tylnego rzędu autobusu. Na dodatek po zjechaniu w dół połowy trasy, dało się już odczuć cyrkulację zupełnie innych mas powietrza. Zrobiło się od razu ok. 30 stopni, a nasze doznania potęgował fakt, iż jeszcze rano byliśmy na przełęczy Vršič na wysokości 1611 m n.p.m. i tam temperatura była o niemal 20 stopni niższa.

Po krótkim postoju na późny popołudniowy obiad w Postojnej ruszamy dalej w kierunku chorwackiej Rijeki z nadzieją na szybkie znalezienie miejsca na nocny odpoczynek. Zanim się obejrzeliśmy zrobił się wieczór. Upolowaliśmy szybko pierwszy nadarzający się przydrożny nocleg, zaledwie kilkanaście kilometrów od chorwackiej granicy.
Szału nie było, ale narzekać zbytnio też nie możemy. Solidnie wyspani, po przyzwoitym śniadanku, ruszamy dalej.

"Mamo ma już pełny brzuszek, możemy jechać dalej"


Pomimo wielu godzin spędzanych w podróży, niemal całych dni samochodowej tułaczki, naszym chłopakom nie schodził uśmiech z twarzy. Mam wrażenie, że oni się podczas snu ładują, a nie tylko wypoczywają, po przebudzeniu bowiem mają tyle energii, że nie sposób jest ich w miejscu utrzymać.



... dalsza część to już droga w Chorwacji i piękno jakie nas tam czeka....
....ale to już inna historia...