Grossglockner Hochalpenstrasse - widokowa alpejska droga
wysokogórska przez Park Narodowy Wysokie Taury
(a także przeskok przez Plöcken Pass do Włoch i przejazd
przez Triglavski Narodni Park w Słowenii)
Nasz przejazd Grossglockner Hochalpenstrasse był częścią wakacyjnej
wyprawy do Chorwacji.
Jednak ten wpis poświęciłam wyłącznie tej pierwszej części
trasy, reszta będzie spisana osobno.
Mam nadzieję, że uda mi się Wam pokazać choć trochę piękna
tego miejsca, naprawdę wartego odwiedzenia.
Z racji długości trasy jaką mieliśmy do pokonania z dwójką
maluchów na pokładzie, wystartowaliśmy dosyć późno bo o 22:42 :) Zamierzaliśmy nieco
wcześniej lecz pakowanie ostatnich rzeczy do auta zajęło nam troszkę więcej czasu
niż zakładaliśmy.
Z Warszawy ruszyliśmy w kierunku Austrii standardowo czyli trasą
katowicką. Ostatnie tankowanie przed granicą zaliczyliśmy w Jastrzębiu Zdroju -
na trasie do Chorwacji to w Polsce wciąż mamy najtańsze paliwo, a przy tylu
tysiącach kilometrów, które mieliśmy w planach, każda oszczędność się liczy;
ziarnko do ziarnka, a zbierze się miarka J
Gdzieś około 3:30 wjeżdżamy do Czech. Ciemno , szaro i buro ;)
10 km dalej na Shellu kupujemy winiety.
Dzieci śpią na szczęście całą trasę z małymi pobudkami
młodszego na jedzonko.
Śmigamy dalej w kierunku Austrii. Autostrada w Czechach
(chyba najpopularniejsza w tym kraju – D1) to katastrofa. Autostradą jest tylko
z nazwy, jakością nazwę tę obraża. Wyboje, koleiny, zniszczona nawierzchnia,
mnóstwo przewężeń i remontów – mieliśmy deja vu, cofaliśmy się do Polski sprzed
15 lat. Szczerze mówiąc następnym razem
dobrze się zastanowimy nad inną marszrutą. No ale nie ma co narzekać gdy
jesteśmy już w trasie, a dziatwa w objęciach Morfeusza J
Celowo, nie chcąc tracić czasu na przebijanie się przez
Wiedeń szerokim łukiem omijamy całą aglomerację kierując się na znane polskim
turystom dawne przejście graniczne w Znojmo i dalej na Sankt Pölten by
wyskoczyć na „starą dobrą” austriacką A1 w kierunku Salzburga.
Zanim jednak spotkaliśmy się z betonową A1 robimy dłuższy
postój. Jest niemal 9.00 rano, dzieciaki obudzone, czas rozprostować kości, a
młodzież musi się nieco wyhasać po tylu godzinach w fotelikach. Zjeżdżamy na
przyautostradowy parking (48.310575, 15.714159) i tu miłe zaskoczenie – otwarta
kafeteria oraz…… zjeżdżalnia !!!! Mieszko był wniebowzięty, szalał do upadłego.
Szybki i bezproblemowy nocny przeskok przez Polskę i Czechy
zaowocował doskonałym czasem marszruty – jest sporo przed południem, a do
miejsca planowanego noclegu mamy jedynie ok. 350 km. Za namową właścicielki pensjonatu, w którym
planowaliśmy nocleg, postanawiamy skorzystać z okazji i zawieruszyć się na
chwilę w urokliwym miasteczku Hallstatt w powiecie Gmunden w Alpach
Salzburskich, malowniczo położonym nad ślicznym jeziorem Hallstättersee.
Wujek Google co prawda podpowiada, że najbardziej urokliwie
jest w porze wieczornej, kiedy pięknie rozświetlone domostwa odbijają się w
jeziorku, ale nam zupełnie nie przeszkadza piękny słoneczny alpejski dzień J
Chcieliśmy przejść się nadbrzeżną promenadą w centrum
miasteczka, jednak po dłuższym krążeniu nie udało nam się znaleźć wolnego
miejsca do zaparkowania – swoje zrobiły też gabaryty naszego autobusu dodatkowo
wydłużonego platformą z rowerami na haku.
Dla jasności - wszystkie parkingi były oczywiście płatne i
to sporo ;)))) ale na wszystkich również elektroniczne tablice pokazywały
niezmiennie liczbę wolnych miejsc: „zero”.
Nam udało się zatrzymać na parkingu przy nadbrzeżnej polance
z widokiem i na miasteczko i na całe jezioro, nieco ponad kilometr powyżej zabudowań
(47.546311, 13.661204).
Ku naszemu jakże miłemu zaskoczeniu parking był bezpłatny,
było na nim dużo miejsca do biegania dla dzieci, ławeczki i toalety, czyli
wszystko co było nam potrzebne :)
Tutaj zrobiliśmy popas aż do godziny 15:00, Mieszko wyszalał
się jak zwykle do upadłego :)
Naprawdę polecam obejrzeć w internecie zdjęcia tego
miasteczka, robi wrażenie!!!
My niestety byliśmy troszkę oddaleni od niego no i nie
dysponujemy mega sprzętem fotograficznym,
więc nie udało nam się oddać klimatu jaki oferuje to
miejsce.
Polecam zajrzeć tutaj na opis, jest co
czytać http://www.tuitam.org.pl/?p=3152
Największą atrakcją tego miejsca jest, najstarsza na świecie
kopalnia soli,
do której można dotrzeć kolejką, jednak część górnej trasy
trzeba pokonać pieszo,
gdyż kolejka nie dojeżdża bezpośrednio pod wejście do
kopalni.
(zdjęcie zapożyczone z netu)
Prócz kopalni warta odwiedzenia jest imponująca
kaplica czaszek, jak i rejs łodzią,
z ciekawostek: Chińczycy skopiowali tą perłę Austrii i
zrobili kopię u siebie całego miasteczka,
władze Hallstatt odniosły się do tego z żartem i lekką
ironią i na swojej stronie internetowej umieścili taki wpis:
"Sfotografowane milion razy - raz skopiowane - zawsze
bez skutku"
Tutaj można zobaczyć i porównać oba miasteczka:
http://www.loswiaheros.pl/chiny/sklonowane-austriackie-hallstatt
Mieszko wypatrzył paralotniarzy :)))
Ku sarkastycznej rozpaczy rodziców Mieszko przyjął pozę
godną pewnego austriackiego malarza-amatora, który miał przemożny wpływ na losy
Europy w XX wieku ;))))
Ruszamy w dalszą drogę kierując się na słynne Bischofshofen
i Zell am See.
Celem jest Pension Imbachhorn, prowadzony przez małżeństwo Polaków.
Oprócz wygodnych i schludnych pokoi oraz gościnności i
otwartości gospodarzy jego niewątpliwą zaletą jest położenie w mieścinie Fusch,
niemal u wrót Grossglockner Hochalpenstrasse (http://imbachhorn.at
- 47.230310, 12.826725). To pozwala nam z samego rana niemal od razu rozpocząć
przygodę z jedną z najpiękniej położonych dróg w Europie.
W pensjonacie zjadamy wcześnie rano pyszne śniadanko i żwawo
ruszamy w trasę !
Grossglocknerstrasse to najbardziej malownicza trasa w
Austrii. Na odcinku 50 km pokonujemy różnicę poziomów wynoszącą 1766
metrów. Drogę wytyczono w latach 1930-1935. Budowana była przez 3200
robotników.
Najwyżej położonym miejscem na trasie, a zarazem nieźle
zorganizowanym centrum turystycznym z kilkupoziomowym parkingiem, sklepikami,
knajpkami itp. itd. jest Kaiser-Franz-Josefs-Höhe, skąd roztacza się przepiękny
widok na najwyższy szczyt Alp Austriackich - Grossglockner (3789 m n.p.m.) oraz
na najdłuższy (ok. 10 km) we wschodnich Alpach lodowiec Pasterze.
Mniej więcej 10 km za Fusch zaczyna się droga płatna. Ceny
szaleją - przejazd samochodem osobowym kosztuje już € 35. Chętnych do
podziwiania widoków zimą musimy zasmucić - droga otwarta jest od maja do października.
To naprawdę wysokie góry, śnieg często pojawia się już we wrześniu, a w zimie
utrzymanie przejezdności staje się po prostu niemożliwe.
Bramki do wjazdu na trasę.
I zaczynamy piękną przygodę.
Mamy duże szczęście, gdyż pogoda jest dla nas bardzo łaskawa, nie pada deszcz a nawet nieśmiało przebija się słoneczko.
Planując trasę wzięliśmy sobie do serca wskazówki i rady z
różnych łatwo dostępnych forów internetowych i zadbaliśmy o klocki hamulcowe i
tarcze, zwłaszcza na przedniej osi. Dziś możemy śmiało powiedzieć: Przydała się
przedwyjazdowa inwestycja !!!
Taka mała panoramka
Oj można nabawić się choroby lokomocyjnej. Osobom o słabszej
w tym względzie kondycji zdecydowanie polecamy środki zapobiegawcze.
Ja pomimo, iż nigdy takich problemów nie miałam, to jednak po
jeździe z chłopakami na tylnym siedzeniu czułam dyskomfort.
Sami dużo jeździmy na rowerach, ale tym śmiałkom biłam pokłony.
Trzeba mieć naprawdę nieziemską kondycję, aby sobie tam poradzić. Jak widać
jednak, nie jest tak, że się nie da.
Pomimo naszych wcześniejszych obaw droga jest naprawdę
bezpieczna. Jak na te warunki w miarę szeroka, jest dużo zatoczek gdzie można
zatrzymać się i zrobić zdjęcia. Przyznam tylko, że miałam pewne obawy na
postojach czy samochód nie stoczy się powolutku w dół.
Poniżej Fuscher Torl (2428 m n.p.m.) w pobliżu
Edelweissspitze (2571 m n.p.m.), w oddali widoczna kapliczka poświęcona pamięci
ponad dwudziestu robotników, którzy stracili życie podczas budowy tej drogi.
Nie da się tą trasą jechać szybko, ale jak tu jechać szybko jak tyle dookoła jest do oglądania.
Jednym z kluczowych punktów drogi jest przełęcz Hochtor,
przez którą poprowadzona jest granica austriackich regionów Salzburga i
Karyntii. Samą granicę regionów przekracza się jednak położonym na wysokości
ponad 2500 m n.p.m. tunelem o długości 311 m, poprowadzonym pod właściwą
przełęczą Hochtor (2575 m n.p.m.).
A w dole kolejni śmiałkowie na rowerach. Od samego patrzenia
bolały mnie nogi.
Panoramiczny dach - to był strzał w dziesiątkę przy zakupie
samochodu. Odrobina luksusu pozwalającego, zwłaszcza jadąc przez górzystą
okolicę, widzieć więcej z tylnej kanapy gdy trzeba jednocześnie ogarniać
maluchy (choć na południu Europy przy prażącym słońcu niemal cały czas
zasunięty), ale również niesamowicie użyteczny gdy nie opuszczając auta można
na stojąco z wysoka zrobić zdjęcie. Czasem ta możliwość, aby w jednej chwili
wstać z kanapy, podeprzeć na dachu łokieć i uruchomić migawkę, decydowała o
tym, że w ogóle zdjęcie powstało.
Docieramy powolutku do celu. Za kolejnym zakrętem ukazał się
w pięknej krasie Jego Wysokość Grossglockner oraz jęzor spływającego lodowca
Pasterze.
Widok z tarasu widokowego na Grossglockner i lodowiec Pasterze.
Widok troszeczkę poniżej lodowca
Przyznaję, że tak ogromnego parkingu na samej górze się nie
spodziewałam.
Robi wrażenie, ale dzięki niemu nie ma problemu z
zaparkowaniem po wjeździe,
uważam to za świetne rozwiązanie.
Na miejscu jest duży samoobsługowy sklep z pamiątkami, skąd
można wysłać kartki do rodziny.
Niestety lodowiec w ostatnich dekadach zmniejsza się coraz
bardziej, prognozowane jest nawet jego całkowite stopnienie. Jeżeli utrzyma się
tendencja pogodowa to za 80 lat zupełnie zniknie.
Małe fotograficzne szaleństwa na pamiątkę.
Mieszko postanowił eksplorować poukładane skałki.
Dosyć tego dobrego. Czas na nas. Jeszcze długa droga przed
nami tego dnia.
Krótki odpoczynek po zjeździe w stronę Lienz, a przed nami
do pokonania kolejne pasmo górskie i przeskok z południowej Austrii do
północnych Włoch. Ruszamy więc na kolejną trasę widokową prowadzącą przez
przełęcz Plöckenpass w Alpach Karnickich. To jedna z najpopularniejszych przełęczy
w Europie, ale mająca też na swym koncie kilka ważnych historycznych epizodów
m.in. podczas I wojny światowej. Z innych ciekawostek (poza widokami) warto
wspomnieć, że tą wymagającą trasą nie gardzą nie tylko turyści zmotoryzowani
(zwłaszcza motocykliści), ale również organizatorzy wielkiego kolarskiego
tour’u, jakim jest Giro d'Italia.
Zaczyna nam troszkę brakować czasu więc Plöckenpass
traktujemy nieco ulgowo – po prostu turlamy się wolno najpierw pod górę, a
potem z górki nie zatrzymując się i zdjęć za dużo nie robiąc. Wiele nie tracimy
gdyż mocno zalesione zbocza i tak nie dają szansy na kadry ze spektakularnymi
widokami.
Przed nami zadanie domowe czyli garkuchnia. Okazuje się, że
w połowie września w małych mieścinach najbardziej północno-zachodniego zakątka
Włoch nie jest to taka oczywista oczywistość by znaleźć otwartą knajpkę czy
choćby pizzerię…… Małżowin wpada na pomysł by skorzystać z knajpki na
autostradowym parkingu – w końcu i tak planowaliśmy podgonić autostradą by zanocować
w okolicach słoweńskiej Kranjskiej Gory.
O knajpie przy autostradzie nic dobrego nie powiemy.
Tłoczno, barowo i…… kosmicznie drogo. Musieliśmy sami sobie wytłumaczyć, że tę
ofiarę złożyliśmy na ołtarzu głodu dzieci i naszego pośpiechu w tym dniu. Jakby
nie było zrekompensowaliśmy sobie wcześniej cudnymi widokami od samego rana J
Po zjechaniu z autostrady jest niby jeszcze jasno, ale
zrobił się już wczesny wieczór i zmierzch szybko zapada. Postanawiamy szukać
noclegu od razu, nawet jeszcze na włoskiej ziemi. I tu zonk, pomimo pustych
pensjonatów i prywatnych kwater, niemal wszystkie pozamykane. A jeśli już
otwarte to albo niechętnie na jedną noc, albo kręcąc nosem krzyczą np. € 120,-
za skromny pokoik. Potwierdza się więc niestety obiegowa (internetowa) opinia o
tej części Włoch. Postanawiamy jechać dalej kierując się w stronę pobliskiej
granicy, a nuż znajdziemy coś po drodze.
Po drodze znów było pusto i ciemno, i w taki oto sposób lądujemy
w Słowenii.
Dzieciaki już podmęczone...... jakoś trzeba im zająć czas w
podróży.....
My zmęczeni nie mniej niż chłopcy. Postanawiamy szukać
kwatery od razu. Na szczęście długo nie szukamy. Tuż przy głównej drodze w Rateče,
pierwszej miejscowości po przekroczeniu słoweńskiej granicy, zatrzymujemy się w
Gostišče UH Kavalar (46.494677, 13.720196 www.facebook.com/GostisceuhKavalar).
Prosty, ale bardzo fajny i przyjazny hotelik z sympatyczną i wyjątkowo pomocną
obsługą.
Poranek w Słowenii wita nas cudnym słońcem. Korzystamy z
okazji i podpowiedzi sympatycznej Pani z obsługi hotelu i postanawiamy nieco
zmienić naszą marszrutę. Po pysznym śniadaniu i zapakowaniu autobusu kierujemy
się w stronę niedalekiej Planicy. Dla każdego rodaka Adama Małysza (czyt.
Małyszomaniaka = „Prawdziwego Polaka”) hasło Planica nie wymaga tłumaczenia J Takiej okazji odwiedzenia
kultowego „mamuta” przepuścić więc nie mogliśmy J
Zdjęcia nie oddają przestrzeni więc musicie na słowo
uwierzyć, że Letalnica czyli druga co do wielkości mamucia skocznia na świecie,
robi wielkie wrażenie !!! Dość powiedzieć, że stojąc na samym dole na wysokości
trybun, nie widać progu !!!
Nasi chłopcy byli w siódmym niebie – tuż pod skocznią był nieduży plac zabaw. Cóż,
przymusowy dłuższy postój, a niech szaleją, należy im się :)
Po nacieszeniu oczu legendarną Letalnicą ruszamy dalej. Przejeżdżamy
przez uroczo mikroskopijną Kranjską Gorę i wkraczamy na……. a jakże, na kolejną
widokową trasę górską. Tym razem prowadzi nas ona przez przepiękny Triglavski
Park Narodowy.
Park Triglavski jest jedynym parkiem Narodowym w Słowenii i
jest on objęty ochroną ścisłą, pozostałe to parki regionalne.
Niemal w całości znajduje się on w obszarze Alp Julijskich.
Punktem centralnym parku jest szczyt Triglav - 2864 m n.p.m.
Przyznam, że właśnie na tej trasie najbardziej odczułam
chorobę lokomocyjną, której nigdy wcześniej nie miałam.
Widoki naprawdę śliczne i Park ze swoimi wysokogórskimi
ścieżkami z pewnością warty odwiedzenia. Nasza marszruta była jednakże mocno
napięta, stąd i tym razem w planach mieliśmy wyłącznie pokonanie pasma Alp Julijskich.
Trolle jak widać dotarły także na południe Europy - te
wieżyczki z kamieni przypomniały mi wyprawę do Skandynawii :)))
Około 200-kilometrowy (może ciut więcej) przejazd słoweńskim
pogórzem na południe kraju w stronę chorwackiej Istrii miał być szybkim
przeskokiem po porannych triglavskich doznaniach. Niestety marszruta okazała
się żmudną harówką po wąskich i krętych drogach, choć o w miarę przyzwoitej
jakości asfaltu.
Co gorsza po raz kolejny ujawniły się moje kłopoty z
błędnikiem wywołane dziwną perspektywą z tylnego rzędu autobusu. Na dodatek po
zjechaniu w dół połowy trasy, dało się już odczuć cyrkulację zupełnie innych
mas powietrza. Zrobiło się od razu ok. 30 stopni, a nasze doznania potęgował
fakt, iż jeszcze rano byliśmy na przełęczy Vršič na wysokości 1611 m n.p.m. i
tam temperatura była o niemal 20 stopni niższa.
Po krótkim postoju na późny popołudniowy obiad w Postojnej
ruszamy dalej w kierunku chorwackiej Rijeki z nadzieją na szybkie znalezienie
miejsca na nocny odpoczynek. Zanim się obejrzeliśmy zrobił się wieczór. Upolowaliśmy
szybko pierwszy nadarzający się przydrożny nocleg, zaledwie kilkanaście
kilometrów od chorwackiej granicy.
Szału nie było, ale narzekać zbytnio też nie możemy.
Solidnie wyspani, po przyzwoitym śniadanku, ruszamy dalej.
"Mamo ma już pełny brzuszek, możemy jechać dalej"
Pomimo wielu godzin spędzanych w podróży, niemal całych dni
samochodowej tułaczki, naszym chłopakom nie schodził uśmiech z twarzy. Mam
wrażenie, że oni się podczas snu ładują, a nie tylko wypoczywają, po
przebudzeniu bowiem mają tyle energii, że nie sposób jest ich w miejscu
utrzymać.
... dalsza część to już droga w Chorwacji i piękno jakie nas
tam czeka....
....ale to już inna historia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz